Dzień dobry przede wszystkiem! – jak by napisał Kazimierz Nowak, w tytule listu do żony.
Ostatnio byliśmy wraz z Nowakiem w Libii, teraz udajemy się jego szlakiem do Egiptu. Jadąc na wschód wzdłuż wybrzeża Cyrenajki, nasz podróżnik dociera w końcu do granicy z Egiptem, którą przekracza 21 czerwca 1932 r. Spędził zatem w Libii 7 miesięcy.
Mało kto wie, że Nowak, przed podróżą w głąb Afryki, planował odwiedzić Ziemię Świętą. W tym celu udaje się z Kairu do nadgranicznej miejscowości Kantara, lecz tu spotyka go zawód:
Granica! – o! – żebyś Ty Maryś wiedziała co to za okropny wyraz dla człowieka, który nie rozporządza tysiącami, i który „pierwszą klasą” nie podróżuje! Miljon wiz, świadectw, poświadczeń, a w rezultacie stoję na granicy Jerozolimy – i co?
Aby przekroczyć granice Palestyny żądają: 10 funtów ang. gotówki – to jest około 400 zł, potem nową wizę i upoważnienie od rządu Palestyny na wjazd, na które czekać trzeba, a koszta wprost olbrzymie!
(Kair, 27 lipca 1932)
Ostatecznie Nowak zostaje zawrócony do Kairu i to pod eskortą żołnierza – koleją. Jest wściekły i rozżalony całą tą sytuacją i w kolejnych listach do żony nie pozostawia suchej nitki na tutejszych urzędnikach. Zwraca także uwagę na bezinteresowną pomoc ze strony napotkanego człowieka:
paszport został w urzędzie paszportowym.
Wiesz? Po raz pierwszy przykrość mi sprawiła pomoc szlachetnego człowieka! Ten Jack Balter, o którym już wspominałem, choć wiedział że mam 4. dolary i funta szterlinga – pokrył koszta podróży koleją, abym się nie wyzbył reszty grosza, bo w rozmowie zwierzyłem się z trudnego położenia. Niebyła to pomoc groszowa ale ponad funta – czyli około 40. zł – Pomyśl! Bandycki urząd paszportowy w Kantara wiedząc, że mam trochę grosza jeszcze, chciał mię zgolić, a wszelki opór wobec tej umundurowanej dziczy prowadzi do zakucia w kajdany – takie ciężkie – z grubym łańcuchem jak na niedźwiedzia. Zmuszono mię zatem do opłacenia także biletu dla policjanta, który mię konwojował. Zatem za mój bilet 27 piastrów, za polcj. 27 piastrów, za nadanie roweru, dorożkę ach! Pojęcia nie masz jaka mię wściekłość ogarniała! Tyle pieniędzy! A mój dobroczyńca to człowiek niebogaty wcale, ojciec rodziny, on zapłacić mi nie dał – choć chciałem! Zapłacił – papierosy na drogę kupił, dodawał otuchy, na duchu podnosił i cierpiał razem zemną, a gdy rozstawałem się – jak brata uściskał, łzę miał w oku! Człowiek ten widział moją nędzę, on pierwszy zrozumiał ciężar mego życia! I to Żyd Maryś, Żyd – innowierca, ten na którego w Polsce „parch” mówią. Gdy tylko kiedyś grosza trochę dorwę – zwrócę tą kwotę, choć on prosił, aby wcale o tem nie myśleć i gdy czasem chwila pozwoli – dać znak życia tylko!
(Kair, 29 lipca 1932)
W tej sytuacji pozostaje jechać wprost na południe. Podobnych sytuacji było więcej. Nowak nie miał sprecyzowanego planu na całą podróż. Wiemy, że zawsze myślał o dotarciu do Konga. Poza tym kierunek i sposób podróżowania wyznaczały mu na bieżąco zbierane informacje o możliwościach dalszej podróży. Jeszcze w Luksorze, gdy jego rower zaczął się poważnie psuć i wymagał nowych części, rozważał zmianę środka transportu na muła lub wielbłąda. Podobnie docierając na Przylądek Igielny planował ostatecznie zakończyć rowerową część podróży w Kapsztadzie, a stamtąd dotrzeć do farmy Wiśniewskich Gumuchab na osłach. Dalej liczył na możliwość rejsu rzeką Zambezi do Oceanu Indyjskiego i powrót drogą morską do kraju. Jednak przy braku odpowiednich środków finansowych rower okazywał się ostatecznym ratunkiem dającym możliwość powrotnej drogi. Ale wróćmy do Egiptu.
Nowak utrzymywał rodzinę w Polsce dzięki honorariom z artykułów. Jednak na bieżące wydatki związane z podróżą starał się zarabiać inaczej – wykonując zdjęcia napotkanym białym (czyli bogatym) ludziom. Robił także zdjęcia ciekawych miejsc i sprzedawał je jako pocztówki. W Egipcie fotografowanie starożytnych zabytków było utrudnione – wymagało bowiem opłacenia drogich pozwoleń, na które nasz reporter nie mógł sobie pozwolić. Ale jakoś sobie radził:
A po nabożeństwie poszedłem do miejscowego fotografa, wywołałem wczorajsze zdjęcia, że pięknie wypadły, więc dostałem chęci do dalszych zdjęć. Choć trudno tu ze zdjęciami, naród zepsuty i na kroku każdym wyciąga chciwe łapy po „bakszysz”, a że niemam pozwolenia na zdjęcia – więc trzeba ukradkiem przekradać się do miejść zakazanych. Zrobiłem najpierw zdjęcie tu w Luxor – ruiny starożytnej świątyni – a potem nabiłem klisze i z pełnemi kasetami przepłynęłem Nil, udając się do Teb.
Zrobiłem właściwie tylko jedno zdjęcie kolosalnych figur, (coś 16m wysokich) ale w trzech pozach – na jednem zdjęciu i ja jestem. O ile na obrazku potem będzie to co widziałem w matówce, niebędzie mi żal ani grosza ani trudy, jakim opłaciłem zdjęcie. Pomyśl – kolosalne te figury leżą na polu zalanem wylewem Nilu, a od drogi oddzielone głębokim rowem. Sam sobie rady dać niemogłem – nająłem robotnika po długich targach (za około 2 zł) i myśląc o „Ilustracji” ruszyłem w wodną pustynię. Ubranie moje i aparat oraz klisze niósł Fellach najęty na głowie, a ja tylko koszulę na głowę zarzuciłem i brnąłem za przewodnikiem. Nogi grzęzły w głębokim mule który dołem osiadł, kilka razy skaleczyłem stopę o ostre ściernisto „durry” (roślina podobna nieco do kukurydzy, a ziarno służy za mąkę). Słońce paliło ogniem, brodziłem i brodziłem szukając miejsca do zdjęcia. Jest to jedno z najtrudniejszych zdjęć w Afryce zrobionych – oby tylko się udało!
(Luksor, 17 września 1932)
Dominik! Więcej! Proszę! :)